Idąc do liceum moje koleżanki starały się ubierać i malować tak, by wyglądać doroślej. Mój ogień buntu rozgorzał gdzieś na przełomie 3 gimnazjum i 1 liceum, a drastyczne zmiany rozpoczęły się gdzieś w okresie wakacji. Swoje przekonania i osobowość próbowałam przelać na ubrania.
Zapalnikiem do tego typu zmian było między innymi poznanie pancura, chodzącego ze mną do szkoły. Jestem z nim już prawie rok, podczas którego przeszłam dwie krytyczne zmiany
Jedna z grzecznej, "normalnej" nastolatki na brudną, złośliwą, małą punkówę.
A druga na osobę nieco bardziej rozgarniętą. Nie ograniczam się już pod względem ubrań. Ubieram co chcę, a nie co "przystoi punkówie", ani nie wstydzę się wyjść w czymś nietypowym, właśnie dzięki temu okresowi przełamałam pod tym względem każdą ograniczającą mnie barierę.
Mimo że czas ubierania się jak kolorowa choineczka trochę już przeminął, wciąż noszę w sercu ideologię, choć w życiu nie nazwałabym się punkiem. To mogłoby mnie podpiąć pod szufladkę i mocno ograniczyć.
Jedyne co mogę o sobie powiedzieć to to, że jestem Indie - Independent. Jestem mieszanką różnych stylów, różnych zainteresowań, czy zachowań, staram się nie iść zgodnie z szablonem, czy nie przypinać siebie pinezkami do schematów. Trudno mnie więc opisać.
Czas małej lady punk był jednak niezapomniany. Poznałam całą masę ludzi, z którymi wciąż utrzymuję kontakt, przeżyłam niesamowite koncerty, ale drzwi do całego tego szaleństwa przymykam. Owszem, będę tam wracać, ale to wciąż nie stuprocentowa ja. Gdybym dalej trwała jako mała lady punk straciłabym cząstkę mnie, która taka nie była.
Prawda jest taka, że ciągle potrzebuję zmian. Drastycznych zmian.
Tak wyglądam aktualnie...
Zapraszam do komentowania, obserwacji i wyrażania swojego zdania.
Może i Ty, czytelniku, miałeś kiedyś taki kompletnie odjechany moment w życiu?